Usługi pasożytnicze level rodzimy mikrus

 

Usługi pasożytnicze to nie tylko międzynarodowe korporacje, które oferują nic z wykorzystaniem zasobów innych. A w zasadzie najczęściej oferują zajebistą aplikację na super telefonik, dzięki której możesz coś zrobić z czymś, co już masz, albo ma ktoś inny. I zapłacić za to super prowizję twórcy apki, który nawet porządnej firmy nie założył. Podkład teoretyczny w starszych wpisach.

https://konradboryczko.home.blog/2019/01/30/uslugi-pasozytnicze-na-przykladzie/

https://konradboryczko.home.blog/2019/03/22/uslugi-pasozytnicze-proba-nieudana/

https://konradboryczko.home.blog/2019/04/17/ubery-itp-czyli-uslugi-pasozytnicze-level-super-hard-master/

Dzisiaj przykład krajowy. I nie, nie chodzi o tych Januszy biznesu, którzy oferują np. na allegro rzeczy, których fizycznie nie mają. Na zasadzie: wystawiam, a jak się trafi ktoś zainteresowany, to będę improwizować. Nie, to nie są usługi pasożytnicze, tylko zwykłe oszustwo, podpadające zresztą pod kilka paragrafów.

Weźmiemy sobie na warsztat usługi rodzimej „nowatorskiej firmy oferującej produkty lajfstajlowe”, czyli polskiej mikrofiremki założonej przez dwóch (a może siedmiu) gimbusów i jednego millenialsa. Firemka działa w branży bardzo dobrze znanej, funkcjonującej na mniej więcej stałych zasadach od 200 lat. Ale okazuje się, że i tu można coś kreatywnie i postępowo spierdolić, przy żadnym wkładzie własnym. I jeszcze wziąć za to pieniądze. No szkurwa….

Po kolei. Nastolatce trzeba było zrobić nowe okulary. Normalna rzecz, co jakiś czas trzeba, procedura przerabiana cyklicznie od lat. Generalnie nigdy z tym nie było problemu, możliwości są po prostu dwie. Albo idziesz to normalnego optyka, fachowca, wybierasz oprawkę, i za parę godzin (jeśli ma odpowiednie szkła na stanie), albo na następny dzień (jak musi szkła ściągnąć) masz gotowe okulary. Druga opcja: idziesz do czegoś w rodzaju wiżyn ekspres i masz to samo za godzinę, z tym że dwa razy drożej. Jasna sprawa.

Tu jednak były pewne komplikacje, bo nastolatka miała dość sprecyzowane oczekiwania co do oprawek. W sumie nic dziwnego i tylko się cieszyć, że nie jest jej wszystko jedno. W wiżyn nie mieli i nie robili wielkich nadziei. Normalny optyk (17. kolejny odwiedzony…) zadumał się na chwilę i obiecał, że za dwa dni dowiezie. Dowiózł, ale z 30 identycznych modeli nastolatka nic nie wybrała. Nie pytajcie dlaczego. To mnie przerasta.

Czyli pozostał internet. Ponieważ można w nim znaleźć wszystko (np. mongolski heavy metal lub filmik z operacji moszny Pigmeja), to i odpowiednie oprawki zostały namierzone. I to nawet niedaleko, za 4 stówy (hehe) ze szkłami na gotowo. Żyć nie umierać, jedziemy.

Na miejscu okazało się, że odpowiednie oprawki… SĄ! Bingo, to róbcie okulary, a my idziemy na ciacho. No jednak nie. Najpierw okazało się, że na szkła trzeba czekać kilka dni, bo cośtam cośtam (nie wiem co, gimba do logopedy nie chadzała). No trudno, bierzemy same oprawki, a szkła nam wstawi fachowiec pod domem na drugi dzień. I w dupie mamy Wasze szkła, płacimy za same oprawki jak za okulary. No nie… Oprawki są tylko na wystawie, „salon” (na początku zignorowałem to ostrzeżenie, a to jednak ważne słowo) musi je zamówić u kogoś, kto je naprawdę ma (bo te na wystawie to tylko wypożyczone). No dobra, działamy. No tak, ale te szkła są nietypowe, dopłata będzie. Jezuu, na dobra, możemy finalizować? Oczywiście razem 600 zł, płatne, kurwa!!!, z góry.

Ja w tym momencie wychodziłem do Castoramy po siekierę, ale kobieta zatrzymała. W końcu, rozsądnie myśląc, 6 stów za okulary to nie jest jakoś specjalnie dużo, a za takie, które zadowolą nastolatkę, to jak superpromocja midyl sizon sejl diskaunt. Możemy chwilę zaczekać. Więc z pełną świadomością, że wspieram dziadostwo, wbrew sobie, przyłożyłem tę kartę i wstukałem PIN. Pożałowałem po jakichś 8 sekundach. Tyle mniej więcej trwało zadanie spóźnionego zdecydowanie pytania „Kiedy odbiór?” i wysłuchanie odpowiedzi „Dostanie Pan smsa, OKOŁO siedmiu dni ROBOCZYCH”. Zemdlałem.

Po ocuceniu spytałem łamiącym się głosem, czy pani sobie, kurwa, jaja robi. Siedem dni czekać na okulary? Korekcyjne? To jakby inwalidzie zabrać sztuczną rękę na tydzień do serwisu! Czy Pani się w ogóle myje????

Okazało się, że, po pierwsze, z tymi jajami to nie, a pytania o mycie nie dosłyszała. A po drugie o co panu chodzi… Bo PRZECIEŻ my musimy ZAMÓWIĆ oprawki u producenta, następnie ZAMÓWIĆ szkła w hurtowni, a następnie to wszystko WYSŁAĆ do jakiegoś frajera, co to poskłada w jeden kawałek. A to, proszę pana, TRWA. MUSI TRWAĆ. SMSa Pan dostanie, od nas przecież, co w tym niejasnego?

Nosz kurwa jego w chuj jebana pierdolona mać 123 Cieślak Ty skurwysynu Spejson. Jak mogłem tak dać się zrobić? Pytanie paść musiało.

Więc spytałem. To przepraszam bardzo, ale jaka jest Państwa rola w tej całej transakcji. Co Państwo w zasadzie robią i na czym polega Wasza działalność? Komu i za co ja właśnie zapłaciłem 6 stów z góry. Skoro nic nie macie i sami nic nie robicie…

Okazało się, że jednak mają i robią: szołrum (to ten salon, co ostrzegałem) w zajebiście prestiżowej, modnej lokalizacji, nowoczesną stronę internetową, z której są szczególnie dumni i ekskluzywny njusleter tylko dla swoich klientów. Aha, i zajebiste logo, bo u nas Pan kupuje nie okulary tylko {…} tu pada nazwa ich pożal się boże firmy i „produktu” zarazem. No szk… kolejna.

I to jest właśnie kwintesencja usługi pasożytniczej. Nie mam nic, bo po co, przecież inni mają, a ja chętnie wezmę prowizję za wprowadzenie zlecenia do systemu.

Dlaczego to w ogóle działa? Bo Ty, kliencie-frajerze, jesteś leniwy i dałeś się złowić. Dzięki temu kupisz od nas (bo przecież nie „u” nas) drożej, gorzej i dłużej. W zamian za njusleter, z którego nie da się łatwo wypisać. Pierwszy mail już dostałem. Sądząc po treści, to jakieś niedouczone dziecko pisało. Za to z zajebistymi tatuażami pewnie.

Aha, żeby nie było. Usługa wykonana, okulary po tygodniu rzeczywiście były. Następnego dnia poszliśmy do normalnego optyka, żeby to wszystko właściwie wyregulował i dopasował. A co się przy tym uśmiał… Mówi, że taką jakość to on ostatnio za wczesnego Gomółki widział i to też u pijanego górala w Murzasichlu. Ale nie narzeka bo dzięki takim dziadowskim majsterkowiczem ma zapewnione stałe źródło dochodu. Jutro idziemy do niego znowu, może uda się to badziewie jakoś uratować, bo się znowu rozsypało.

Co, może reklamacja? Hahaha. Do kogo? Do tej gimby z szołrumu? Ona przecież tylko weźmie (jak już odłoży telefonik) okulary tylko po to, żeby wysłać do jakiegoś majstra pod Mielcem. A on po tygodniu przyśle z powrotem z adnotacją, że produkt spełnia standardy (czytaj: płacicie mi chuje 12 zł za montaż i jeszcze macie pretensje? Sami se składajcie).

Ech…

Update: Po jakimś czasie się dowiedziałem, że córka te okulary nosiła miesiąc. Po miesiącu były w takim stanie, że żona zamówiła jej nowe (identyczne), u prawdziwego optyka. Na wszelki wypadek nic mi nie powiedziała, bo naprawdę bym z tą siekiera wparował do szołrumu… W sumie miała racja, po kilku miesiącach to by już nie miało sensu, bo z obsługi to pewnie nikt już nie został.

2 myśli na temat “Usługi pasożytnicze level rodzimy mikrus

Dodaj komentarz